być tamadą

Długa cisza na blogu z Gruzji oznaczać może tylko jedno: supra. Stół zastawiony czym chata bogata, litry wina i poetyckie toasty. Pierwsza miała miejsce w Sighnaghi, dokąd z klasztoru Davit Gareji na azerbejdżańskiej granicy zabrałem się marszrutką pełną przedszkolanek z Kutaisi. Wieczorem miałem okazję spróbować większości gruzińskich potraw, i to wszystko domowej roboty. Tamadą, czyli „przewodniczącym” supry była pani dyrektor przedszkola. O tym, że to pani dyrektor, można bylo wnioskować nie tyle z wieku, co z jej szerokiej postury. Wznoszone przez nią po gruzinsku toasty były okraszone bogatą gestykulacją. Zaza — nasz kierowca — streszczał je dla mnie w kilku słowach po rosyjsku. Po toaście za Gruzję wszyscy wstali i z dłonią na piersi odśpiewali hymn. Potem były tańce w rytm tradycyjnych gruzińskich melodii, ale jako że moje talenty tancerskie są powszechnie znane, pominę opis tej części biesiady.

Czasem jednak bywa inaczej: sajra z puszki, kabanosy, pomidor, ogórek, wojskowa konserwa wołowa, cebula i lawasz. Maly drewniany stół w opuszczonej stacji meteorologicznej w Lagodeskim Parku Narodowym. Przy stole mój przewodnik Witalij i dwaj jego znajomi (a po chwili już i moi) Lasza i Dawid, pracujący jako pogranicznicy w leżącym o godzinę drogi, tuż przy dagestańskiej granicy, obozie straży granicznej. Dawid wpada na pomysł, żebym tamadą dzisiejszej supry był wlaśnie ja. Chyba nie najgorzej sprawowałem się w czasie wczorajszej, w przeciwieństwie do Fernando — Hiszpana, który do meteo dotarł ze swoim przewodnikiem późnym popołudniem i wyraźnie stronił od gruzińskich tradycji. Pomysł Dawida wszyscy zgodnie zaakceptowali, a ja zastrzegłem się, że nigdy nawet nie myslałem o tym, że będę tamadą, wiec nie wiem czy podołam i poprosiłem o wyrozumiałość. Jakoś jednak dałem radę: tematów do kolejnych toastów nie brakowało i co chwilę rozlegało się gromkie „gaumardżjos”. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że chyba za bardzo poszedłem w ton literacko-górnolotny: było o przyrodzie, wolności, przyjaźni, ale następnego dnia w obozie pograniczników chłopacy chwalili mnie przed naczelnikiem, więc może nie było tak źle.

A wino, jak zawsze w Kachetii, smakowało wybornie. Szczególnie tam, w górach.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s